10 lat bez polskiego klubu w Lidze Mistrzów. Wstydzić się, czy patrzeć z nadzieją w przyszłość?


Polskie kluby w europejskich pucharach co roku radzą sobie coraz lepiej. Bilet do Ligi Mistrzów pozostaje jednak nieosiągalny. Lech Poznań odpada z Crveną Zvezdą w III rundzie Eliminacji do Ligi Mistrzów

13 sierpnia 2025 10 lat bez polskiego klubu w Lidze Mistrzów. Wstydzić się, czy patrzeć z nadzieją w przyszłość?
Weronika Pospiech

10 lat bez polskiego klubu w Lidze Mistrzów. Ostatni raz poczynania polskiego zespołu w „piłkarskim raju” mogliśmy śledzić w sezonie 2016/2017. Legia Warszawa oczarowała nas wówczas swoją wolą walki, genialną kadrą i zaskakującymi wynikami. Z olbrzymim sentymentem wspominamy Vadisa Odidje-Ofoe, Guilherme, Miroslava Radovicia czy Nemanje Nikolicia. Konfrontacje Michała Pazdana czy Jakuba Rzeźniczaka z Cristiano Ronaldo, Karimem Benzemą i Garethem Bale’m wydawały się być snem wariata, a stały się rzeczywistością. Wydawało się, że polska piłka odpali, ale niestety – czekały ją kolejne, jak się okazało, chude lata. Aż do dziś. Ekstraklasa się rozwinęła, polskie kluby zaznaczyły swoją obecność w Europie, jednak wciąż o arenach Champions League musimy myśleć w kategoriach ziemi obiecanej, a nie bliskiej rzeczywistości. Dlaczego?


Udostępnij na Udostępnij na

Cudowny rok 2016

Rok 2016 rozpieścił nas jako kibiców polskiej piłki. Historyczny występ reprezentacji Polski na Mistrzostwach Europy do którego wracamy jako symbolu czasów, kiedy nasza kadra cieszyła się dobrą renomą – patrząc na XXI wiek, jest to swego rodzaju ewenementem.

Świetny występ Legii Warszawa w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Rozgrywki te były już w zasięgu ręki dwa lata wcześniej, jednak pod koniec rewanżowej konfrontacji Legii Warszawa z Celticiem Glasgow zdecydowano się wprowadzić na plac gry Bartosza Bereszyńskiego. Zapomniano, że został on zawieszony na trzy spotkania za odepchnięcie rywala w meczu z Apollonem Limassol. Szkoci wygrali walkowerem.

„Wojskowi” na swojej drodze mieli Zrinjski Mostar, FK AS Trencin oraz Dundalk FC. Piłkarze ze stolicy nie imponowali formą i piłkarskim kunsztem w żadnym ze spotkań eliminacyjnych. Każde z nich jednak udało się przepchnąć na tyle, by znaleźć się w fazie grupowej Champions League. Tam na Legię czekali Real Madryt, Borussia Dortmund oraz Sporting Lizbona. W grupie udało się zająć trzecią pozycje za sprawą dwóch zwycięstw z Portugalczykami i historycznego remisu z „Królewskimi”. Jacek Magiera dokonał wówczas prawdziwego cudu.

Legia Warszawa jak Bayern Monachium, polskie kluby na podbój europejskich pucharów…

Zaczęły pojawiać się coraz odważniejsze predykcje wróżące Legii Warszawa pozycje ligowego hegemona. Nie brakowało porównań do Bayernu Monachium, który wtenczas rok w rok zdobywał mistrzostwo Niemiec. Właśnie taka przyszłość miała czekać Legionistów. Kasa i potencjał zostały jednak roztrwonione. Na sukcesy w Europie trzeba było jeszcze poczekać, choć wydawało się, że elita dla Legii jest na wyciągnięcie ręki.

W kolejnych latach mistrzostwo Polski zdobywali kolejno: Legia Warszawa (16/17, 17/18, 19/20, 20/21), Piast Gliwice (18/19), Lech Poznań (21/22, 24/25), Raków Częstochowa (22/23) oraz Jagiellonia Białystok (23/24).

W rolę kostuchy brutalnie wysysającej życie marzeń zbiorowej wyobraźni polskich kibiców o ponownym zagoszczeniu w ekskluzywnych progach Ligi Mistrzów wcielali się: FK Astana, Spartak Trnava, BATE Borysów, Omonia Nikozja, Dinamo Zagrzeb, Qarabag FK, FC Kopenhaga, Bode/Glimt, a wczoraj do tego grona dołączyła Crvena zvezda.

Miało być pięknie, a wyszło jak zawsze

Były klęski wobec których można okazać wyrozumiałość. Dinamo Zagrzeb słynie z jednej z lepszych szkółek w Europie, co generuje ogromne zyski za które można sprowadzić lepszych graczy. Kopenhaga była w zasięgu ręki, kwestia jednego gola, czy to u siebie, czy na Parken, a potem kto wie, może dogrywka, może karne, a tam grają nerwy, wskaźniki zmęczenia, niekoniecznie piłkarska jakość. Zvezde też wybaczymy. Losowanie trafiło się parszywe, w Poznaniu znowu w kluczowym momencie zrobił się szpital, Zvezda od kilku lat regularnie gra w Lidze Mistrzów i dysponuje większym budżetem.

Szkoda Astany, Spartaka Trnavy, tego BATE trochę też szkoda, ale nie oszukujmy się, nawet gdyby Piast Gliwice wygrał ten dwumecz, prędzej czy później nadziałby się na lepszego rywala. „Piastunki” są fatalnie zarządzane, ich sukces był efektem spektakularnego spadku poziomu rozgrywek, a potwierdzeniem tej tezy jest ich dzisiejsza sytuacja. Bardzo słaba kadra, absurdalne ruchy na rynku transferowym, problemy w zarządzeniu klubem. Dodajmy, że nie tak dawno przed potencjalną utratą licencji uratowała ich miejska dotacja.

Bywały zatem kompromitacje – takie srogie, mniejsze, czy te, które dało się przewidzieć. Z każdą z nich Polska spadała coraz niżej w rankingu UEFA. Na dzień dzisiejszy Polska zajmuje trzynastą lokatę w tejże klasyfikacji z łącznym współczynnikiem 33,750. Przed nami znajdują się Norwegowie i Grecy. W rankingu klubowym na miejscu 66. znajduje się Legia Warszawa, 95. jest Lech Poznań, 113. Jagiellonia Białystok, 168. Raków Częstochowa.

Polska piłka zrobiła ogromny postęp. To niepodważalny fakt.

W sezonie 2020/2021 Polska zajmowała dopiero 30. pozycje w rankingu. Za Białorusią, Węgrami, Kazachstanem, Azerbejdżanem, Rumunią czy Bułgarią. Niewiele przed Słowenią, Słowacją i tym czającym się na nas ledwie trzy pozycje niżej Liechtensteinem. To wcale nie było tak dawno temu. Co roku, występy w Europie przyprawiały nas o ciarki żenady. Rok w rok, systematycznie, każdego lata, kiedy toczyły się boje o Ligę Mistrzów czy Ligę Europy mieliśmy ochotę wydłubać sobie oczy.

Dzisiaj, nawet ci niedzielni fani piłki nożnej wiedzą, że coś drgnęło. Część z nas wpadła w pułapkę hurraoptymizmu. Część z nas podświadomie założyła, że Lech, Legia, Jagiellonia i Raków wyłożą się dopiero na klubie z ligi TOP5. Romantyczny, głośny okrzyk „na nich!”, pełen wiary i dumy z polskiego futbolu to miód dla naszych uszu, ale w szerszej perspektywie może być, niestety, źródłem głębokich rozczarowań. Potrzeba pokory.

Skok kilka poziomów wyżej w zaledwie cztery lata

Polska piłka jest bowiem na dość wczesnym etapie rozwoju. Dopiero niedawno zaczęliśmy wychodzić z ciągnącego się wiele lat marazmu. 4 lata to niedużo, a to w tym czasie udało się skoczyć aż o 17 miejsc w Rankingu UEFA. To w tym czasie polskie kluby przeszły transformacje ze źródła śmiechu i nieudolności w marki, z którymi trzeba się liczyć.

Gdy popatrzymy na takie kluby jak chociażby ta Crvena zvezda – fakt, grają w lidze dużo słabszej od Ekstraklasy, ale co roku otrzymują olbrzymi wór pieniędzy. Mogą pozwolić sobie na rozrzucanie ich na prawo i lewo, sprowadzanie piłkarzy, którzy nie tak dawno wyróżniali się na tle elity. W Polsce nie ma ani jednego takiego klubu.

To okienko transferowe jest historyczne. Dzisiaj ekstraklasowi średniacy dokonują takich transferów jak niegdyś pretendenci do mistrzostwa. Ci, którzy śnią o Europie ściągają graczy z setką występów w La Liga, doświadczeniem w Bundeslidze, młodych graczy, co mogą pochwalić się golem dla Realu Madryt w finale Młodzieżowej Ligi Mistrzów. Wzmocnienia za ponad milion już nie są abstrakcją. To się dzieje.

Radykalna zmiana rynku zaopatrzenia i zauważalny skok jakościowy

Kilka lat temu – absolutnie nie do pomyślenia. Szukaliśmy wzmocnień w średniakach z Serbii, Bułgarii, Czech czy Ukrainy. Nie zapominajmy oczywiście o „starych Słowakach”, którzy na stałe zagościli w memicznej historii polskiej piłki jako przejaw niekompetencji i znikomej atrakcyjności Polski jako przestrzeni do budowy swojej kariery piłkarskiej.

Jeszcze ani Lech ani Legia nie są na etapie, by ot tak ściągnąć sobie Rade Krunicia, który nie tak dawno stanowił grot formacji w AC Milanie. Wartość kadry z portalu transfermarkt jest bardzo nieprecyzyjnym wyznacznikiem jakości, jednak miedzy Crveną zvezdą a Lechem Poznań mamy do czynienia z różnicą na poziomie 30 milionów euro. W tym przypadku nawet taki, dość banalny wskaźnik daje nam moralne prawo do wyciągnięcia wniosku: Crvena zvezda jest lepsza od jakiegokolwiek polskiego klubu. „Kolejorz” trafił na mocniejszego rywala, poza swoim zasięgiem. Trudno, zdarza się.

Nie powinno to deprecjonować wysiłku włożonego w poczynione transfery, bo wreszcie na Bułgarskiej pojawiło się więcej nowych twarzy niż dwie czy trzy. Możemy się przyczepić do zgrania zespołu – gdyby te transfery były gotowe w lipcu czy czerwcu, może zespół bardziej przypominałby monolit. Momentami było zbyt chaotycznie, co Serbowie wykorzystywali. Może gdyby Ali Gholizadeh czy Patrik Walemark nie doznali kontuzji, byłoby lepiej. Może gdyby Afonso Sousa nie zaczął dziecinnego buntu, tylko zagrał przeciwko Crvenej Zvezdzie, byłoby lepiej. Wszystko sprowadza się do słów Kazika Staszewskiego z utworu „Plamy na Słońcu”: gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka, gdyby się nie przewrócił, byłaby rzecz wielka.

Jeszcze będzie przepięknie

Doczekamy się polskiego klubu w Lidze Mistrzów. Rozstawienie w trzeciej rundzie może być gamechangerem. Wydłuży czas przygotowania do europejskich pucharów dla polskich klubów – tego naprawdę bardzo potrzeba. Polskie kluby coraz lepiej rozumieją rynek transferowy, ale są zbyt opieszałe. Mamy do czynienia z miłą dla oka tendencją – z roku na rok jesteśmy coraz mocniejsi. Ciężko z tym polemizować. Skok w rankingu UEFA znacząco ułatwi awans do Ligi Mistrzów. Z logicznego punktu widzenia, te rozgrywki są nam pisane. Prędzej, czy później.

Zrobić punkty w LKE, ogarnąć tą przyjemniejszą ścieżką rozstawienie w późniejszej części eliminacji do LM. Awans przyjdzie, spokojnie. #FKCLPO

Na razie trzeba skupić się na tym, o co wciąż toczy się gra. Wciąż możemy mieć 4 polskie kluby w europejskich pucharach. Są one w stanie napisać podobną historie co Jagiellonia Biayłystok i Legia Warszawa w tym roku, co Lech Poznań przed dwoma laty. Nie nastawiajmy się, że skoro rok temu był ćwierćfinał, to teraz musi być półfinał Ligi Konferencji. Bądźmy realistami, patrzmy na poziom rywali, z którymi polskie zespoły będą rywalizować. Nie deprecjonujmy rozwoju polskiego futbolu przez porażki w eliminacjach. Przypomnę, że przed rokiem Jagiellonia Białystok dostała solidne lanie od Ajaxu Amsterdam i Bode/Glimt. Wszystko po to, by zakończyć swoją przygodę naprawdę dobrym meczem z Realem Betis. O niezbyt udanych eliminacjach bardzo szybko zapomnieliśmy.

Nie ma co bawić się także w nadmierną gloryfikacje. To nie jest tak, że ponad Polską tylko niebo – dużo pracy jeszcze przed nami.

Cieszmy się póki możemy

Cieszmy się, bo ten okres nie musi trwać wiecznie. Doskonale potwierdzają to Dania czy Szwajcaria. Niegdyś na postawę FC Kopenhagi czy FC Basel patrzyliśmy z podziwem. Te kluby miały być wzorem do naśladowania, choćby dla nas. Miały swój czas, sprowadzały świetnych zawodników. Budowały potencjał sprzedażowy młodych talentów, by następnie eksportować je do piłkarskiej elity. Dzisiaj są od nas słabsi.

Liga Mistrzów będzie za rok. Może dwa, albo trzy. Kiedyś przyjdzie. Ten rok wciąż może być dobry dla polskiej piłki. Pozostaje życzyć sobie i wam przyjemności z oglądania polskich klubów w europejskich pucharach. To dopiero początek, miejmy nadzieje, kolejnego pięknego rozdziału w historii polskiej piłki klubowej.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze